Man In Da House

Jeszcze chyba nie było komórek, co najwyżej lokatorskie. Część z tych komórek w naszym ciągu zostało sprzedanych i przerobionych na dodatkowy pokój do innego mieszkania. Mama naszej nie chciała oddać, bo gdzie by miała miejsce na słoiki z ogórkami, kompoty i ozdoby choinkowe. W każdym razie chyba jeszcze nie było telefonów komórkowych bo dzwoniono na stacjonarny. Pamiętam, że byłem już po mutacji, bo głos mi się obniżył i zmężniał. Samego przechodzenia mutacji jednak nie pamiętam. Telefon odbierałem swoim męskim głosem mówiąc, że tu jest mieszkanie państwa, i że słucham. Potem wołałem mamę i zwykle kończyło się na heheszkach. W telewizji musiało lecieć „Co ludzie powiedzą?”.

Mama już chyba pracowała w szkole, bo telefon był od jednej z koleżanek z poprzedniej pracy. Mama, o której wiedziano, że jest wdową i mieszka sama, że mieszka z dziećmi. I potem te pytania:

– Te… Grażyna! Co za facet jest u Ciebie?
– Jaki facet?
– No, kto odbierał telefon?
– No Marcin, a kto?
– Marcin? Nasz Marcin? Nasz malutki Marcinek?

Zero suspensu, ani wyczucia chwili. A mogłaby skłamać. Po mieście poszłaby plotka, że mama przyjmuje gości, a dzieci wychowują się same. Zresztą, w żartach, z siostrą, zawsze mówiliśmy, że wychowywaliśmy się sami. Co tylko w części było nieprawdą. Tak jak ten facet w mieszkaniu.

Dodaj komentarz