[Sentymentki] Klucz

Aksamitna aksamitka kojarzy mi się z wąską wstążeczką wiązaną w kokardkę pod szyją. Miałem takie dwie, czarną i zieloną jak te materiały, którymi przykrywano w szkołach na ważnych posiedzeniach, akademiach i egzaminach. Strasznie nie lubiłem tych wstążeczek i uważałem, że są lamerskie, choć wtedy się tak chyba jeszcze nie mówiło. Mama mi wiązała je na szyi, gdy zakładałem koszulę z okazji ważnych okazji. Potem, pamiętam, ta zielona służyła za tasiemkę do klucza, który nosiłem na szyi, podczas zabaw na podwórku, a do domu wracałem przed przyjściem mamy.

Kiedyś wujek przyjechał po nas samochodem. Nie pamiętam, czy mama była już gotowa pod blokiem, a my mieliśmy tylko dołączyć czy może jechać po nią do pracy, albo wręcz była już w samochodzie. Wybieraliśmy się wszyscy razem do sklepu, żeby kupić telefon stacjonarny z opcją sekretarki albo to było wtedy, gdy jechaliśmy po pierwszą mikrofalówkę. I w drodze, albo już w sklepie, zorientowałem się, że nie mam ze sobą klucza od domu. Że nie ma aksamitnego sznurka na końcu którego ze wszelkim prawdopodobieństwem powinien był wisieć klucz. Amba fatima, było i nima. Ileż było stresu, ileż było gadania. A droga już przecież pokonana i nie ma jak wrócić, wrócić się nie opłaca, bo przecież jedziemy do sklepu kupić czajnik elektryczny albo inną elektroniczną rzecz, w wyborze której miał pomagać wujek, który się przecież zna. A im bardziej szukałem aksamitki z kluczem, tym bardziej panikowałem, że jej nie ma, a moje poszukiwania stawały się coraz bardziej niezdarne. Bo jak zgubiłem, to trzeba poszukać, bo jak się nie znajdzie, to trzeba będzie wstawić nowe zamki. I od kiedy tak jest, że go właściwie nie ma? Czy dom został zamknięty? Czy może otwarty, a klucz zgubiłem wcześniej. I jak tu wybrać w sklepie ten odkurzacz, skoro nie ma klucza i wszyscy są zestresowani.

Udało się jednak dokonać zakupu i wracaliśmy z nowiutką, lśniącą mikrofalówką, wszyscy w stresie, co zastaniemy w domu, a raczej, czy kogoś tam nie zastaniemy, bo przecież włamy do pustych domów, od których dzieci zgubiły klucz, były na porządku dziennym. Zwłaszcza w okolicy Wołomina. Choć mama zawsze powtarzała, że mafia nigdy nie działa na swoim terenie. Jedna z firm od produkcji okien wyprodukowała nawet koszulki reklamowe z napisem „Mam przyjaciół w Wołominie”. I gdy tak targaliśmy ciężki sprzęt do domu, po schodach, na trzecie, stres narastał z każdym pokonywanym piętrem. A drzwi były zamknięte. Zamknięte na klamkę, nie zamknięte na klucz. Bo klucz mamy w zamku nie dał się przekręcić. Drzwi się uchyliły i wszystko stało tak, jak stało, i wszystko było na swoim miejscu. Wszystko poza moim kluczem na zielonej aksamitce, który zamiast wisieć na szyi, leżał na kanapie w pokoju siostry.

Później ten klucz faktycznie się zgubił, i to zupełnie na amen, i wtedy już trzeba było wymienić zamki. Wszyscy przecież wiedzieli, że mały złoty klucz na zielonej aksamitce był mój, był od naszego mieszkania.

Dodaj komentarz